REJS PO NILU

Rejs po Nilu to niesamowita przygoda, którą każdy Egiptomaniak powinien przeżyć. Sam rejs statkiem po Nilu i podziwianie pięknych widoków, egipskich wschodów i zachodów słońca, egipskiego codziennego życia nad brzegiem rzeki, to już coś. Do tego mnóstwo zwiedzania południowego Egiptu usianego w starożytne świątynie, grobowce oraz inne piękne miejsca państwa faraonów. Od dawna rejs po Nilu był moim marzeniem, a jak wiadomo marzenia należy spełniać - tym bardziej te egipskie. Dlatego z dumą mogę Wam zrelacjonować całą egipską przygodę, którą było mi dane przeżyć. Zaznaczę od razu, że chcąc wybrać się na rejs po Nilu możecie znaleźć różne ceny (nawet 1500zł). Jednak zwróćcie uwagę na małe * gdzie zaznaczone są dodatkowe koszty typu opłaty portowe (ok.300$), czy obowiązkowe napiwki dla załogi (30$) no i program. Część miejsc jest ujęta w cenie, a część traktowana jako wycieczki fakultatywne (dodatkowo płatne). Mój rejs był zorganizowany przez moich przyjaciół z FM Tours&Travel, decydując się na rejs z nimi macie przejrzyście przedstawione koszty, bardzo bogaty program (większość w cenie), super opiekę najlepszego egipskiego przewodnika mówiącego po polsku i gwarancję zadowolenia. Gorąco Wam polecam: 
http://egipt-wakacje.pl/wycieczka-do-hurghady-1.html

Tyle tytułem wstępu ;), teraz przenosimy się do Egiptu i płyniemy :)...

Dzień 1 - no to lecimy do Egiptu...

Pierwszy dzień przeznaczony jest na przylot do Egiptu. No i tu loteria, oczywiście każdy z nas wraz ze zbliżającym się wyjazdem obserwuje planowane godziny wylotu licząc na wczesną porę i brak opóźnień. W tym roku (2018) niestety często zdarzały się opóźnienia, a nawet odwołania lotów. Nasz wylot z Poznania odbył się z lekkim poślizgiem ok. godziny 22 egipską linią Al Masria.  Linia niedawno weszła na rynek, mimo że posiada tylko 3 samoloty świetnie sobie radzi. Nie zaliczyła żadnych wpadek, no i ma dwa atuty: na pokładzie jest darmowy catering w postaci napojów i kanapki oraz w swojej flocie ma Airbusa 330-200 - czyli szeroko kadłubowa wersja tego samolotu z rzędami siedzeń 2 - 4 - 2 - jest wygodniej niż w standardowych czarterach. 






Po 4 godzinach lotu, witamy egipską ziemię. Uwielbiam tą chwilę, kiedy drzwi od samolotu otwierają się, powoli idę do wyjścia i staję na podstawionych schodach, biorę głęboki wdech, egipskie powietrze wypełnia moje płuca...wtedy myślę sobie: "Witaj w domu". Po procedurze urzędowej (wiza, paszporty, bagaże), udajemy się do wyjścia, gdzie czeka na nas Ahmed - najlepszy egipski przewodnik mówiący po polsku, przy okazji egiptolog Uniwersytetu w Kairze i  bardzo inteligenty chłopak. Siadamy do busa i jedziemy do hotelu...My wybraliśmy Seagulla, pomimo różnych opinii, bardzo lubię ten hotel i chętnie do niego wracam. Główny atut - w ścisłym centrum, poza tym ma bardzo dobre jedzenie, miłą obsługę i przeprowadza na bieżąco remonty pokoi. Pomimo iż jest w centrum i z tej racji  nie jest molochem, ma sporo bardzo zadbanych alejek z zielenią, baseny, nawet mały aqua park i mini zoo. Kolejny plus dla hotelu all 24h, więc nie musicie się martwić, że jak przyjedziecie głodni i spragnieni po północy, nie dostaniecie jedzenia czy powitalnego drinka. Kiedy przyjechaliśmy do Seagulla i rozpakowaliśmy się, zaczęło świtać..szkoda czasu na spanie ...szybki prysznic, piwko i na śniadanie...

Dzień 2 - smażing, plażing, shopping...

Dla nas można powiedzieć, ciąg dalszy dnia pierwszego, bo poza drzemką w samolocie nie spaliśmy, ale jak pisałem wcześniej szkoda czasu na sen będąc w Egipcie. Regenerujemy się i odpoczywamy w hotelu, po obiedzie udajemy się na mały shopping, a wieczorem na spotkanie na Marinie... Wiemy, że jutro trzeba wstać o 3.30, gdyż o 4 wyjeżdżamy do Luxoru...
















Dzień 3 - zaczynamy przygodę...


Noc była krótka :) , pobudka 4 rano... szybka toaleta i yalla..Zdajemy pokoje, bierzemy lunch boxy, Ahmed czeka już na nas w lobby. Pakujemy się do busa i ruszamy w drogę do Luksoru, który jest pierwszym punktem zwiedzania naszego programu. Z Hurghady do Luksoru jedzie się około 4 godziny, z jedną przerwą w pustynnym barze, gdzie można skorzystać z WC, wypić kawę, zapalić shishę, a nawet zrobić zakupy...Podczas przejazdu znów szkoda czasu na spanie, gdyż za oknem piękne widoki..pustynia...wschodzące słońce, małe wioski, w których budzi się kolejny- egipski dzień,  a potem miasta...











Po 4 godzinach dojeżdżamy do Luksoru i kierujemy się do położonego 2km dalej Karnaku. Karnak to część starożytnych Teb (czyli stolicy państwa faraonów), zwany kiedyś "Ipet - Isut" czyli  "Najbardziej Dobrane z Miejsc", leżące na wschodnim brzegu Nilu. Teby wpasowały się idealnie w starożytną egipską religię. Wszystko co związane było z narodzeniem, z czymś nowym, budowane było na wschodnim brzegu Nilu - nawiązując do boga słońca Ra, który  rozpoczynał nowy dzień pchając słońce od wschodu. Dlatego tylko tu mogła powstać królowa egipskich świątyń - Świątynia Amona.  Mówi się tak potocznie, gdyż tak naprawdę to cały kompleks świątynny, który powstawał przez przeszło 1000 lat, stając się dziełem wielu faraonów. Już z daleka widać ogrom i niesamowitość świątyni, do której prowadzi  aleja procesyjna, udekorowana po obu stronach sfinksami z głową barana (bóg Amon był przedstawiany pod postacią barana). 







Jestem tu już trzeci raz...i zdaje sobie sprawę, że nigdy do końca nie poznam tej świątyni..No bo jak zwiedzić dokładnie obiekt o powierzchni 100 hektarów? To jest właśnie kwintesencja niesamowitości Egiptu..Nigdy nie poznasz go do końca... Mijając pierwszy pylon wchodzimy na teren świątyni Amona...nie wiadomo na co patrzeć...czy na piękny posąg Ramzesa Wielkiego, czy  na pozostałość po starożytnej rampie budowniczych, a może na sfinksa z głową Tutenchamona. Wielkość świątyni przytłacza i od razu nasuwa się myśl, jak świątynia musiała wyglądać w czasach świetności, gdy była kolorowa i kompletna. 












Nasz przewodnik Ahmed opowiada nam o historii świątyni i rytuałach, które się tu odbywały. Ponieważ jest z wykształcenia egiptologiem, ma niesamowitą wiedzę, którą dodatkowo  świetnie przekazuje. Największe wrażenie robi sala hypostylowa, która mogłaby pomieścić Bazylikę Św. Piotra z Rzymu, to właśnie tu odbywały się koronacje faraonów. Sala, którą podpierały 134 pięknie rzeźbione kolumny o wysokości 23m musiała być mistyczna. Jak wspomniałem wcześniej, jesteśmy na wschodnim brzegu Nilu , dlatego tu zaczynały się kadencje nowych władców Egiptu. Na sklepieniach widać kolorowe malowidła, które zachwycają od tysięcy lat. Zawsze towarzyszy mi tu to niesamowite uczucie - stoję w miejscu, gdzie kilka tysięcy lat temu stąpali faraonowie, którzy już w czasie koronacji myśleli, gdzie by umieścić swoją świątynię w kompleksie, tak aby przebić poprzednika...




















Widząc ten cud egipskiego budownictwa, nie dziwi fakt, że w szczycie pracowało tu przeszło 80 tysięcy ludzi...kapłanów, straży, chłopów, robotników. Niesamowitość czai się tu na każdym kroku...Nie raz widzę ciekawe ujęcia z Karnaku na Instagramie i zastanawiam się w jakiej części świątyni foto zostało zrobione, gdyż miejsc na ciekawe zdjęcia jest tu od groma. 
















Jednym z bardzo rozpoznawalnych miejsc w kompleksie jest pomnik skarabeusza, którego według legendy trzeba okrążyć siedmiokrotnie, myśląc jednocześnie życzenie...które oczywiście w krótkim czasie się spełni. Skarabeusz był bardzo ważnym symbolem starożytnego Egiptu, uważano go za święte zwierzę (utożsamiane z bogiem Ra), które przynosi szczęście.



Obok pomnika skarabeusza, znajduje się święte jezioro, w którym kapłani obmywali się przed przystąpieniem do religijnych rytuałów. Tu również obmywał się sam faraon przed ceremonią koronacji...W starożytności jezioro otoczone było pięknymi ogrodami...



Po ponad dwóch godzinach opuszczamy świątynię pełni podziwu, by przeprawić się motorówką na zachodni brzeg Nilu na lunch.




                                   









Po lunchu przyszedł czas na zakwaterowanie na statku. Mamy okazję poobserwować to co bardzo lubię..prawdziwe egipskie życie...handel, trąbienie samochodów, Egipcjanki niosące zakupy na głowie, mężczyźni pijący kawę i palący shishę w licznych kawiarenkach, no i domy, nigdy nie dokończone, w celu ominięcia podatków, które płaci się tylko za kompletne budynki.








Po kilkunastu minutach stajemy twarzą w twarz z "Radamisem", naszym statkiem, na którym przyjdzie nam spędzić kilka kolejnych dni...






Radamis ma kategorię 5*, o statku mogę się wypowiedzieć w samych pozytywach. Czysto, pachnąco, kajuty wielkościowo w zupełności wystarczają, codziennie sprzątane, sejf, tv, łazienka z wanną i prysznicem. Jedzenie bardzo smaczne w formie bufetu, do śniadania napoje, kawa, herbata, karkade, do obiadu i kolacji napoje są dodatkowo płatne. Tu od razu nawiążę do formuły all inclusive, do której jesteśmy przyzwyczajeni w kurortach. Na statku można sobie taką formułę wykupić, jednak i tak napoje alkoholowe i bezalkoholowe są racjonowane. W sumie wydaje się to logiczne, ciężko by było na statek załadować tyle alkoholu i napoi, żeby nigdy niczego nie zabrakło. Poza tym rejs jest bogaty w zwiedzanie, a co za tym idzie dużo czasu spędza się poza statkiem. Główną atrakcją statku jest górny pokład, na którym znajdują się leżaki, basen oraz stoliki z krzesłami, gdzie można godzinami siedzieć i podziwiać niesamowite widoki, przy relaksującej muzyce.


  

  

        

Szybki rekonesans na statku zrobiony, w końcu można się rozpakować, gdyż zagościmy tu parę dni. Dziś w programie mamy jeszcze wizytę w Świątyni Narodzenia Amona - nazywaną również Świątynią Luksorską, którą będziemy podziwiać w blasku zachodzącego słońca, a następnie w świetle gwiazd. Pomimo iż to moja trzecia wizyta w Luksorze, tą świątynie widziałem zawsze tylko z Nilu. No to yalaaa...Jedziemy busikiem ok. 15 minut obserwując to co lubię najbardziej - prawdziwe egipskie życie... Na miejsce dojeżdżamy gdy Ra przepycha już słońca ku zachodowi. Widok świątyni o tej porze jest piękny. Tu parę słów o samej budowli. Jak wspomniałem wcześniej wszystko co tyczy się życia i początku znajduje się na wschodnim brzegu Nilu, oczywiście z samej nazwy - Świątynia Narodzin Amona - można wywnioskować na którym brzegu się znajdujemy. Świątynia Luksorska jest połączona ze Świątynią Amona w Karnaku Aleją Sfinksów o długości 3km. Budowę rozpoczął Amenhotep III,  jego następcy kontynuowali dzieło, aby ostateczny kształt osiągnęła za czasów Ramzesa II. Przed pylonami świątyni stanęły dwa 25 metrowe obeliski, dziś można podziwiać tylko jeden, gdyż drugi znajduje się...w Paryżu. Obelisk był prezentem od narodu egipskiego dla narodu francuskiego, został przekazany w 1833r., by trzy lata później stanąć na Placu Zgody, gdzie stoi do dziś. Warto przytoczyć, że Francuzi mieli dostać obydwa obeliski, ale ich transport stanowił tak duże wyzwanie, że poprzestali tylko na jednym. Wyobraźcie sobie...Francuzi mieli problem w XIX wieku, podczas gdy Egipcjanie dali sobie radę przeszło trzy tysiące lat temu. Ustawienie obelisku we Francji było wydarzeniem dekady, w ramach wdzięczności do Egiptu przekazano zegarek, który niestety nie działał ;) Wracamy do naszej świątyni. Przed pylonami oprócz obelisku znajdują się dwa piękne posągi Ramzesa II Wielkiego, było ich sześć, ale do naszych czasów przetrwały dwa. 









Przechodzimy pod pylonem świątyni i wchodzimy na teren dziedzińca Ramzesa II , po prawej stronie  natomiast znajduje się kaplica Hatszepsut. Dziedziniec Ramzesa II połączony jest z dziedzińcem Amenhotepa III podwójną kolumnadą z głowicami w kształcie rozwiniętych kwiatów papirusa. Po lewej stronie nad świątynią góruje meczet Abu al Haggag, a sama świątynia za czasów rzymskich służyła jako kościół chrześcijański. Można więc zaobserwować tu wpływy trzech religii..
















Słońce zaszło, świątynia jest klimatycznie podświetlana, w blasku gwieździstego nieba wygląda jeszcze bardziej mistycznie...














Świątynia Narodzin Amona żegna nas pięknym widokiem...Czas wracać na statek i trochę odpocząć, jutro czekają nas kolejne atrakcje, a pobudka już 3.30 :).




Dzień 4 - takich widoków się nie zapomina...

Od 3.30 kiedy tylko zadzwonił telefon (budzenie), wiadomo było, że ten dzień będzie wyjątkowy, zaczynamy go bowiem lotem balonem nad Luxorem. Gdy przyjeżdża po nas bus jest jeszcze noc, chodzi o to, aby  nie tylko podziwiać starożytne Teby z lotu ptaka, ale również zobaczyć z wysokości wschód egipskiego słońca. Ponieważ jesteśmy na wschodnim brzegu Nilu, busik dowozi nas nad brzeg Nilu, gdzie przeprawiamy się motorówką na zachód. Nil - jak zawsze spokojny, Luxor jeszcze śpi pięknie oświetlony, nie słychać titititi. Po dopłynięciu na zachodni brzeg Nilu znów wsiadamy do busa, który wiezie do celu. Po drodze mijamy miejsca, w których dziś jeszcze  będziemy...Kolosy Memnona oraz majestatycznie wyglądająca w świetle gwiazd Świątynia Hatszepsut. To właśnie na przeciwko świątyni w Deir el Bahari, znajduje się polana skąd starują balony...dojeżdżamy. Widać już ruch obsługi, kilka rozłożonych balonów, pojawia się mała adrenalinka... Obsługa przeprowadza szybkie szkolenie z pozycji którą trzeba będzie przyjąć podczas lądowania, informuje, że ze względów bezpieczeństwa nie wolno robić zdjęć podczas lotu (co początkowo mnie zasmuciło) oraz, żeby pozostawić plecaki, torebki, kamery w busie. Mamy chwilę, więc chcemy wykorzystać ją na fotki, których (jak początkowo sądziliśmy), nie będzie można robić w powietrzu...










    
Po kilkunastu minutach balony są już gotowe do startu, słychać co chwilę charakterystyczny dźwięk buchających ogniem palników, dzięki którym czasza balonu wypełnia się nagrzanym powietrzem. No to już nie ma odwrotu ;), wchodzimy do kosza, łącznie dziesięć osób i kapitan. 
Dobre wrażenie robi kapitan balonu, ubrany w białą koszulę z odznaczeniami, spodnie na kant, białe rękawiczki, jednym słowem jak kapitan z samolotu. Powoli unosimy się w górę. Początkowo nieśmiało robimy zdjęcia, ale po chwili okazuje się, że kapitan nie ma nic przeciwko, żebyśmy uwiecznili to niesamowite wydarzenie, zaczyna świtać.










Wzbijamy się coraz wyżej, balon wydaje się płynąć, jest spokojnie, bezwietrznie, kapitan kieruje się bliżej Świątyni Hatszepsut , im wyżej tym widać więcej, po chwili wyłania się Dolina Królów. Inne balony są już wyżej od nas, przez chwilę nawet myślę, że nie za bardzo mi się chce lecieć aż tak wysoko, ale upajam się widokami. Kolosy Memnona z góry nie są już kolosami, widać luksorskie domy, pola, piękny Nil. Powoli zza horyzontu wyłania się słońce, które Ra przepycha zwiastując nowy dzień.

















Widoki są obłędne, kapitan informuje, że znajdujemy się na wysokości 750 metrów, kierujemy się w stronę wschodniego brzegu Nilu, widać Świątynię Amona w Karnaku, z tej wysokości wydaje się jakby można było ją zwiedzić w kwadrans ;). Kończy się Luxor, na horyzoncie widać pustynię w pełnym już słońcu.





Obniżamy lot kierując się na pustynię, gdzie widać już obsługę czekającą na nasze lądowanie.






Na polecenie kapitana przyjmujemy odpowiednią pozycje, w szczelinach kosza widać czubki palm,  po chwili ocieramy się o ich liście,  dachy domów, coraz niżej i niżej i... bum... Pierwsze uderzenie o ziemię, obsługa rzuca się na kosz, przytrzymując go byśmy znów nie polecieli do góry. Lądowanie balonem nie jest takie proste, trzeba przecież położyć czasze w odpowiedniej pozycji, sama procedura trwa około dziesięć minut. No i koniec, stąpamy po ziemi, lot był świetny i perfekcyjnie zorganizowany, dostajemy nawet dyplom, obsługa prosi o napisanie referencji, dajemy bakszysz - w pełni zasłużony, no i yalla busem wracamy na statek. 

  


Tyle adrenaliny od samego rana, a to dopiero początek przygód. Szybkie śniadanie i znów wyjazd. Tym razem udajemy się na zachodni brzeg Nilu do, widzianej już dziś z lotu ptaka, Doliny Królów. Jestem tu po raz trzeci, jednak to wyjątkowe miejsce nigdy mi się nie znudzi. Dolina Królów to największa nekropolia na świecie i jedyne takie miejsce skupiające groby tylu władców. Miejsce to służyło faraonom jako królewski cmentarz przez przeszło 500 lat i zostało wybrane nieprzypadkowo. Gdy w starożytnym Egipcie coraz częściej dochodziło do bezczeszczenia rozsianych po całym państwie piramid,  w celu grabieży znajdujących się w nich skarbów, postanowiono podjąć kroki zwiększające maksymalnie bezpieczeństwo pośmiertnego spokoju władców. Faraonowie zrezygnowali z budowy kosztownych piramid narażonych na grabieże, na rzecz wykutych w skale grobowców, znajdujących się w jednym miejscu, gdzie będzie można je dostatecznie ochronić. Miejsce stworzenia Doliny Królów było idealne - leży na zachodnim brzegu Nilu, zachód - schyłek dnia, schyłek życia, wszystko co tyczyło się śmierci znajdowało się na zachodnim brzegu świętej rzeki. Był to teren Teb, czyli starożytnej stolicy Egiptu, skały znajdujące się w Dolinie są wapienne, czyli łatwe do obróbki i co najważniejsze szczyt górujący nad Doliną przypomina piramidę. 







Budowa grobowca rozpoczynała się już w chwili wstąpienia faraona na tron. Budowniczowie, którzy zdecydowali się pracować przy tym niesamowitym przedsięwzięciu otrzymywali wraz z rodziną bilet w jedną stronę. Działo się tak w celu ograniczenia przepływu informacji o umiejscowieniu królewskich grobowców. W nagrodę robotnicy mogli wybudować, w wyznaczonym miejscu, grobowce dla siebie i swojej rodziny.  Ruiny wioski robotniczej widzieliśmy już dziś podczas lotu balonem.


W Dolinie Królów znajdują się 64 ,jak dotąd odkryte, grobowce oraz 20 rozpoczętych i niedokończonych budowli. Każdy z nich ma swój numer zaczynający się symbolem KV (Valley of the Kings). Do zwiedzania udostępnionych jest zaledwie 6 grobowców, jednak podczas standardowej wycieczki można wybrać 3, co jest pilnowane przez obsługę, która dziurkuje bilet przed wejściem do wybranego grobowca. My decydujemy się wejść dodatkowo do najbardziej znanego na świecie grobowca o numerze KV 62, czyli grobowca Tutenchamona, którego mumia jako jedyna spoczywa w Dolinie - inne mumie znajdują się w Muzeum Narodowym w Kairze. Możliwość ujrzenia Tutenchamona na własne oczy to koszt 200LE, wykupujemy również bilet pozwalający robić zdjęcia za 300LE. Pamiętam czasy, gdy zwiedzając to miejsce oddawało się do depozytu kamery i aparaty, gdyż obowiązywał kategoryczny zakaz fotografowania. Jednak problemy finansowe Egiptu sprawiły, iż wprowadzono możliwość uwiecznienia wizyty w Dolinie, za dodatkową opłatą. Po zakupie biletów wsiadamy do pojazdu przypominającego mini pociąg na kołach, który wiezie nas w górę Doliny ku grobowcom. Dziś zobaczymy miejsce spoczynku faraonów Ramzesa III, IV, IX oraz Tutenchamona. Przed każdym grobowcem Ahmed opowiada nam o tym co będziemy mogli zobaczyć w środku. Wyjątkowość grobowców ciężko opisać słowami. Są dziełami sztuki, malowidła na ścianach, ukazujące najważniejsze sceny z życia faraona wyglądają jakby były namalowane wczoraj. Tu znów pojawia się pytanie...Jak oni to zrobili ?






                                 


Grobowiec Tutenchamona odwiedzam po raz drugi. Będąc pierwszy raz w Dolinie Królów popełniłem wielki błąd i nie zdecydowałem się na odwiedzenie króla. Dlatego dziś, w ramach rekompensaty, robię to po raz drugi. Schodząc w dół po drewnianej podłodze, wyobrażam sobie co musiał czuć Howard Carter, który odkrył grobowiec w 1922r., po pięciu latach poszukiwań. Po chwili ujawnia się sam on...Faraon Tutenchamon, spoczywa w szklanej gablocie, przykryty białym płótnem, widać jego twarz i nogi. Tu nie wolno robić zdjęć, nawet mimo dodatkowej opłaty. Sam grobowiec jest strasznie mały, widać pośpiech w jego wykończeniu. Kto widział skarby wydobyte z tego miejsca, znajdujące się obecnie w Muzeum Narodowym w Kairze, ten będzie główkował gdzie to wszystko się pomieściło. Grobowiec Tutenchamona był ostatnim, jak dotąd, odkrytym grobowcem władcy Egiptu i jedynym nie ograbionym przez starożytnych złodziei. Żegnamy młodego faraona i opuszczamy Dolinę Królów. Kolejny punkt programu na dziś Świątynia Hatszepsut, która znajduje się kilkanaście minut drogi od Doliny Królów. Widzieliśmy ją już dziś  w świetle gwiazd oraz w blasku wschodzącego słońca. Do tej świątyni Polacy powinni mieć wyjątkowy  sentyment, ponieważ właśnie tu działa od 1961r. polska misja archeologiczna, która zrekonstruowała świątynię. Prekursorem prac był Kazimierz Michałowski, jeden z najbardziej zasłużonych polskich egiptologów. Do dziś pracują tu archeologowie z Polskiej Misji Skalnej, którzy dokonali w tym rejonie wielu odkryć. Być może najważniejsze przed nimi, gdyż wiele znaków wskazuje na to, że w tym rejonie znajduje się grobowiec faraona, którego odkrycie byłoby sensacją na skalę światową.  Polacy zrobili tu naprawdę kawał dobrej roboty, dzięki czemu od 2002r. świątynia została udostępniona do zwiedzania. Wyjątkowość świątyni grobowej kobiety faraona polega na tym, że została ona częściowo wykuta w skale. Składa się z trzech ułożonych kaskadowo tarasów, widoczna z daleka prezentuje się niesamowicie.  Po zakupie biletów Ahmed opowiada nam o historii budowy świątyni przy makiecie. Jest bardzo gorąco, ale na szczęście pod same schody świątyni podwozi nas kolejka na kółkach. Po drodze mijamy dom w którym mieszkają polscy archeologowie podczas sezonów wykopaliskowych.











Głównym architektem świątyni był Senenmut, jednocześnie kochanek Hatszepsut. Świątynia grobowa miała być wyrazem jego wielkiej miłości do kobiety faraona. Rzeczywiście musiał ją bardzo kochać, ponieważ było to ogromne wyzwanie architektoniczne, a wybudowano ją w XV w.p.n.e. Sama nazwa  - "Świątynia Milionów Lat", wskazuje na jej mistyczność. Kiedyś do schodów tej wspaniałej budowli prowadziła aleja sfinksów z głową Hatszepsut, niestety do dziś przetrwał tylko jeden.



Udajemy się schodami w górę, w kierunku trzeciego tarasu świątyni, gdzie witają nas piękne posągi samej Hatszepsut.










Za posągami kobiety faraona, na najwyższym tarasie, po lewej stronie widać polski ślad. To obowiązkowe miejsce do zdjęć Polaków odwiedzających świątynię. Flagi naszych krajów z informacją o archeologicznej działalności Polaków.




Po prawej zaś, można obejrzeć Sanktuarium Amona, otwarte dla turystów w grudniu 2017r. 










To naprawdę wyjątkowa świątynia na terenie Egiptu, którą warto zobaczyć na własne oczy. Z ostatniego tarasu rozpościera się piękny widok na okolicę. Schodzimy szerokimi schodami w dół myśląc już o kolejnym punkcie dzisiejszego dnia - grobowcu Nefertari...                                                    
                                                                                                   

To wyjątkowa chwila, grobowiec Nefertari, ukochanej żony Ramzesa Wielkiego, okryty jest legendą niesamowitego piękna. Faraon chciał wyrazić swoją wielką miłość do żony i stworzył dla niej wyjątkowe miejsce pochówku. Nie znam nikogo, kto widziałby grobowiec na własne oczy. Jeszcze przed  wyprawą udało mi się znaleźć krótki filmik nagrany w grobowcu przez grupę archeologów i przyznam, że nie wierzyłem co widzę. Po około kwadransie dojeżdżamy do Doliny Królowych. Jest spokojnie, mało turystów, już na pierwszy rzut oka widać, że to perełka przeznaczona dla wytrawnych Egiptomaniaków. Kupujemy bilety, wstęp do grobowca królowej to 70$ od osoby, jednak w tym wypadku cena nie gra roli, ani 10 minutowe ograniczenie zwiedzania. Po krótkim spacerze stoimy przy wejściu, Ahmed opowiada nam o tym co zobaczymy w środku, drzwi grobowca otwierają się. Schodzimy schodami w dół, poziom adrenaliny jest dość wysoki. Zdaję sobie sprawę, że będzie mi dane zobaczyć grobowiec jednej z najważniejszych kobiet starożytnego Egiptu. Po chwili  u każdego słychać już tylko odgłosy zachwytu. Ciężko znaleźć słowa , które oddałyby piękno, mistyczność, wyjątkowość tego miejsca. Barwy malowideł na ścianach są tak wyraźne jakby były namalowane wczoraj, a nie były nawet odrestaurowane. Gra kolorów stwarza efekt trójwymiarowy, chce się aż dotknąć malowidła i sprawdzić czy ściana nie jest wypukła. Chciałoby się tu zostać parę godzin...ale niestety czas nas goni, więc napajam się wyjątkowymi widokami.












Niestety czas minął...Jednak tego przeżycia nikt nam już nie zabierze. Wszyscy zgodnie stwierdzamy, że to bardzo dobrze wydane 70$. Opuszczamy Dolinę Królowych, przyszedł czas na ostatnią dziś starożytna atrakcję - Kolosy Memnona, do których dojeżdżamy po około 10 minutach. Kolosy Memnona to tak naprawdę posągi faraona Amenhotepa III o wysokości 15 metrów i wadze blisko 800 ton. To jedyna pozostałość po świątyni grobowej tego faraona, zniszczonej przez trzęsienie ziemi jeszcze w czasach starożytnych. Swoją nazwę zawdzięczają starożytnym turystom z Grecji. Otóż, jeden z posągów na skutek uszkodzeń powstałych po trzęsieniu ziemi, wydawał charakterystyczne dźwięki podczas wschodu słońca Było to spowodowane różnicami temperatur. Odwiedzający to miejsce Grecy wierzyli, że posągi przedstawiają Memnona, syna bogini Eos, który został zabity przez Achillesa. Wydawane dźwięki miały być wołaniem Memnona do swojej matki. Niestety "usterkę" postanowiono naprawić na przełomie II i III wieku (nigdy nie zrozumiem dlaczego), także dziś pozostaje tylko legenda. Bardzo lubię odwiedzać to miejsce, mam sentyment do tych dwóch monumentów.






Aż się wierzyć nie chce, że ledwo co przekroczyliśmy połowę dnia, a już tyle przeżyliśmy. Czas jednak na wypoczynek. Żegnamy się z Luxorem i udajemy się na statek, gdzie resztę dnia spędzamy na relaksie. Późnym popołudniem, jeszcze przed zachodem słońca dobiega nas odgłos odpalonych silników. Nadeszła ta chwila, odbijamy od brzegu i rozpoczynamy rejs po Nilu. To jest właśnie piękne w całej przygodzie. Rejs po wspaniałym Nilu, majestatycznie sunący statek po spokojnej rzecze. Widoki jakie można po drodze zobaczyć są wyjątkowe. Życie nad brzegiem rzeki, dzieci kąpiące się w Nilu, krowy pasące się na wysepkach, pustynia wdzierająca się do wody, palmy i oazy zieleni. Od czasu do czasu na małych łódkach pływają mieszkańcy nadbrzeżnych wiosek, którzy machają z uśmiechem do turystów. Generalnie nie wiadomo gdzie skupić wzrok. Zachody słońca i gwieździste niebo są fenomenalne. Żal spędzać czas w kajucie...

                                       



Dziś wyjątkowy wieczór, ponieważ z okazji rozpoczęcia rejsu kolacja podawana jest na górnym pokładzie. Egipskie jedzenie w blasku egipskiego nieba, czego można chcieć więcej. Podczas przygotowań do kolacji zza burty słyszymy głośne okrzyki. Z zainteresowaniem udajemy się zobaczyć co się dzieje. Okazało się, że do statku przybili motorówką dwaj Egipcjanie sprzedający egipskie obrusy, ręczniki, jednym słowem bazar na Nilu. Sposób robienia zakupów jest specyficzny. Jeden z Egipcjan pokazuje mi całkiem interesujący obrus i pyta czy chcę zobaczyć, po czym z impetem rzuca go na pokład statku. Pierwsze podejście nieudane :) Ania chcąc złapać pakunek rozdarła folię, a obrus wpadł do Nilu i został wciągnięty przez statek. Drugi rzut - udany. Pakunek spadł na pokład, no i jak tu teraz go nie kupić? U mnie każda pamiątka ma swoją historię, więc taki obrus musiał być mój. Po chwili targowania udaje mi się ustalić cenę na poziomie 200LE (40zł). Kolejny manewr zapłata. Egipcjanin rzuca drugi obrus do którego wkładam pieniądze i... muszę trafić tak, aby Egipcjanin go złapał, żeby nie podzielił losu poprzednika z pieniędzmi włącznie, ale udaje się. Towar w moich rękach, pieniądze u Egipcjanina ;)


                             


Przyszedł czas na uroczystą kolację, dziś w programie na statku jeszcze "Galabija Party", z którego rezygnujemy, gdyż trochę odpoczynku nam się przyda. Tym bardziej, że czeka nas kolejny dzień pełen wrażeń. Ostatnią atrakcją wieczoru jest przeprawa przez śluzę w Esnie. Tu widać umiejętności kapitana i załogi, którzy muszą naprawdę wykazać się umiejętnościami, aby przeprowadzić statek przez wąską śluzę. Ciekawe uczucie gdy widzimy jak horyzont znacznie się obniża, oczywiście manewr udaje się bez szwanku. Płyniemy dalej do Edfu, w świetle mega rozgwieżdżonego nieba.

                                 



                 
Dzień 5 - Edfu, Kom Ombo, Asuan...

Nie ma to jak obudzić się i spojrzeć przez okno na wspaniały Nil. Taki widok gwarantuje dobry nastrój i siły na cały dzień, a przydadzą się bo dziś odwiedzamy trzy miasta. Rankiem przybiliśmy do Edfu. Z górnego pokładu widać kolumny dorożek i koni, które transportują turystów w obie strony do Świątyni Horusa, ruszamy. Edfu jest stosunkowo małym miastem, główną jego atrakcją jest bez wątpienia świątynia Boga Nieba przedstawionego pod postacią Sokoła, która została zbudowana na polecenie Ptolemeusza III w 237 r.p.n.e. Według egipskiej mitologii to własnie tu Horus stoczył walkę ze swoim bratem Setem (Bogiem Chaosu), w której stracił oko. Od tej pory oko Horusa stało się symboliczne, chroni przed złem oraz odbija złe uroki. Po około kwadransie dojeżdżamy na miejsce. Świątynia mieni się w blasku słońca ukazując świetnie zachowane reliefy, od razu widać, że jest to najlepiej zachowana świątynia w Egipcie. Pod względem wielkości natomiast zajmuje drugie miejsce - zaraz po Karnaku. Mijamy pylon i udajemy się na dziedziniec świątyni, gdzie Ahmed opowiada nam o historii tego wyjątkowego  miejsca. Słychać nawoływania z pobliskiego meczetu, co dodaje mistyczności miejsca...

















                                  


Czas nas goni, choć chciałoby się tu zostać dłużej. Kolejne miejsce na mapie egipskich marzeń odwiedzone. Pora wracać na statek. Dziś w planie totalny relaks do godzin popołudniowych. Wypływamy z Edfu w stronę Kom Ombo.
Widoki jakie można podziwiać podczas rejsu są niewiarygodne, pisałem już o tym, ale powtórzę. Kawka, egipska muzyka, słońce i to otoczenie...











W godzinach popołudniowych widać miasto. Dopływamy do Kom Ombo, które leży około 50 km od Asuanu. Już z pokładu widać nasz cel - Świątynię Sobka i Haroerisa, gdyż jest to jedyna egipska świątynia poświęcona dwóm bóstwom. Znów to powiem - widok nieziemski...




Schodzimy na ląd. Tu nie trzeba żadnego transportu, spacerem udajemy się w stronę świątyni, której budowę zapoczątkował Totmes III, w późniejszym okresie rozbudowała ją dynastia Ptolemeuszy (XV w.p.n.e.). Jedna z legend mówi, że świątynia została wzniesiona, aby przebłagać Bogów o ochronę przed atakami krokodyli. Już od wejścia widzimy świetnie zachowane reliefy przedstawiające wizerunki Bogów Sobka i Haroerisa. Świątynia jest stosunkowo mała, ale piękna. Ahmed, jak zawsze ciekawie  opowiada nam jej historię...






















Po zwiedzeniu świątyni udajemy się do leżącego obok, małego muzeum krokodyli. Tu nie można robić zdjęć, więc sami musicie zobaczyć je na własne oczy, a jest co oglądać. Miejsce bardzo klimatyczne, przyciemnione światło, mumie krokodyli ułożone na piasku w gablotach. Miały szczęście, nie popadły w zapomnienie, stały się wieczne, mają kilka tysięcy lat. Opuszczamy muzeum, napajamy się pięknym widokiem i spacerem udajemy się z powrotem na statek. Znów myślę sobie jakie to szczęście, że mogę tu być. Wsiadamy na pokład, po chwili odbijamy, następna przystań - Asuan...

                                                                                        
Kolejny piękny zachód słońca na Nilu, trzeba się napajać widokiem, bo to ostatni podczas rejsu, port w Asuanie jest naszą końcową przystanią. Jednak jeszcze sporo atrakcji przed nami. Od wielu lat marzyłem żeby pojechać do Asuanu no i dalej do Abu Simbel. Robi się ciemno, a w oddali widać to wyjątkowe miasto, stolica Nubii...Dobijamy do brzegu, nie możemy przepuścić wyjątkowej okazji posnucia się nocą po Asuanie. Asuan to taki inny Egipt, nawet ma swój język -nubijski, którym Egipcjanie z innych rejonów nie posługują się na co dzień. Oczywiście Nubijczycy świetnie mówią także w tradycyjnym egipskim. Jest tu spokojniej, z tego właśnie znani są Egipcjanie z Nubii, nie nagabują, jak się targują to krótko, jak druga strona za bardzo przegnie, zrywają negocjacje i odmawiają sprzedaży towaru. Udajemy się na asuański targ, kupujemy złoto egipskich herbat - hibiskusa, uwielbiam tą atmosferę. Wzbudzamy nawet nie małą uwagę, nie widać tu innych Europejczyków. Powoli udajemy się w stronę statku, dzień dobiega końca. Jutro bardzo wczesna pobudka i podróż do Abu Simbel...

                                

Dzień 6 - Abu Simbel, fatamorgana, Wyspa Kitchenera, wioska nubijska...

Rejs po Nilu jest pełen przygód i nie sposób powiedzieć, która atrakcja jest najlepsza, jednak niewątpliwie na to czekałem bardzo długo. Oto dziś wstajemy jeszcze przed 4 rano, by ruszyć do Abu Simbel, gdzie znajduje się najpiękniejsza egipska świątynia - Ramzesa Wielkiego, a obok jego żony Nefertari. Obie świątynie leżą nad największym sztucznym jeziorem na świecie - Jeziorem Nasera. Abu Simbel leży ok. 300km na południe od Asuanu, tuż przy granicy z Sudanem - ruszamy! Jak zawsze ciężko jest zasnąć mając okazję obserwować tak piękne widoki. Przejeżdżamy tamę asuańską i dalej autostradą przez pustynię, słynną Saharę. W połowie drogi robimy przystanek w małym autostradowym barze, gdzie podziwiamy wschód słońca i mamy czas na posiłek.



Nie tracimy cennego czasu, tym bardziej, że jeszcze wiele przed nami, nie wspominając, że zdaję sobie sprawę, że w końcu zobaczę i dotknę królową egipskich świątyń. 
Gdy przyjeżdżamy na miejsce o dziwo z parkingu nie widać żadnej budowli. W oczy rzuca się za to piękny widok odbijającego się egipskiego słońca w tafli Jeziora Nasera.






Jezioro powstało na skutek budowy Tamy Asuańskiej, tylko w tych egipskich wodach żyją obecnie krokodyle, dlatego teren jeziora jest ogrodzony. Są nawet organizowane kilkudniowe rejsy po jeziorze, jednak są one bardzo drogie. Wody skrywają wiele niesamowitych budowli np starożytne forty, których przeniesienie było niemożliwe. Całe szczęście przy budowie tamy podjęto decyzję, aby przenieść Świątynię Ramzesa i jego żony, gdyby nie starania naukowców z całego świata - w tym Polaków, dziś obie świątynie moglibyśmy oglądać tylko na zdjęciach. W oczy rzuca się świetnie uprzątnięty teren, solidny deptak, roślinność. Na usta ciśnie się pytanie czemu nie można tak zrobić w Gizie?...ale już niedługo ;). Idziemy tymczasem, a poziom adrenaliny rośnie. Już za chwilę, z zza wzgórza wyłoni się... 




No i stało się. Z zza wzgórza wyłania się najpiękniejsze cudo egipskiej starożytności. Wspaniała, niesamowita, cudowna Świątynia Ramzesa Wielkiego. Cztery siedzące posągi Ramzesa przedstawiające faraona w różnym wieku robią kolosalne wrażenie. Nic nie słyszę, nic nic nie mówię, po prostu idę.. 








 





Ahmed opowiada nam o historii świątyni. Jednak moje oczy cały czas skierowane są na monument. Pomijając pytanie: "jak oni to zrobili", nasuwa się kolejne: "jak oni to tak idealnie przenieśli". To wyjątkowe miejsce zostało odkryte w 1813r. przez szwajcarskiego podróżnika Ludwika Burckarda. który podróżując po bezdrożach dojrzał wystające z piasku głowy Ramzesa. W 1968r. jak wspomniałem wcześniej, w związku z budową tamy, świątynię pocięto na 17 tysięcy części i przeniesiono 64m wyżej, aby wody Jeziora Nasera oszczędziły to wyjątkowe miejsce. Po przyjrzeniu się dokładniej widać miejsca przecięcia, jednak grupie naukowców, którzy tego dokonali należy się najwyższy szacunek. Tym bardziej, że udało się zachować pierwotne zjawisko, czyli Festiwal Słońca, kiedy to w środku dwa razy do roku - 22 lutego oraz 22 października światło słoneczne oświetla wewnątrz posągi Ramzesa oraz Amona w głównej komnacie. Daty są nieprzypadkowe, gdyż jedna to data urodzin Ramzesa, druga to wstąpienie faraona na tron Egiptu. 


Dziś posągi są również oświetlone, jednak światłem sztucznym, może kiedyś będzie mi dane odwiedzić Abu Simbel podczas festiwalu...Inshallah. 


                                                                                                                 

Posągi Ramzesa zdobiące fasadę świątyni spoglądają na świątynię ukochanej żony faraona - Nefertari. To miejsce kojarzyło się Ramzesowi z wielkim bólem, gdyż podczas powrotu z Abu Simbel, gdzie nadzorował budowę monumentu, jego wspaniała żona Nefertari odeszła z tego świata. To miejsce stało się również szczególne, gdyż pierwszy raz w historii Egiptu zbudowano świątynię poświęconą kobiecie, co bardzo rozzłościło kapłanów. Ostatecznie faraon dopiął swego i dziś możemy podziwiać tą niesamowitą budowlę. 








Kolejne egipskie marzenie spełnione. Na własne oczy zobaczyłem Abu Simbel, co pozostanie w mojej pamięci do końca życia. Czas ucieka, a my mamy dziś jeszcze plany, więc żegnamy Abu Simbel udając się do busa alejką spacerową, podziwiając Jezioro Nasera i okrążając świątynie. Ruszamy w drogę powrotną. Gdy jechaliśmy do Abu Simbel, Ahmed poinformował nas, że będziemy w miejscu gdzie najlepiej w całym Egipcie można podziwiać fatamorganę. To zjawisko zawsze mnie ciekawiło, jednak nigdy nie widziałem go na własne oczy. Oto dziś kolejna egipska niespodzianka, zatrzymujemy się na Saharze i ...oczom nie wierzymy. Bezkresna pustynia na której widać małe oazy wody. Oczywiście to tylko złudzenie, nie ma się co dziwić podróżnikom, którzy przy braku wody na taki widok dostawali kopa. Wierzymy w to co widzimy, a to właśnie widzimy, lecz tego  tak naprawdę nie ma...







Po kilku godzinach dojeżdżamy do słynnej Tamy Asuańskiej. Temperatura sięga 40 stopni...w cieniu. W słońcu żar leje się z nieba, ale oczywiście warto spojrzeć na to niesamowite przedsięwzięcie.






No to yalla, czas ucieka Egipt czeka ;). Wracamy na statek w Asuanie, gdzie po szybkim odświeżeniu jemy obiad i ruszamy dalej. Kolejny cel wyprawy Wsypa Kitchenera. Koło naszego statku są zacumowane feluki - tradycyjne asuańskie łodzie, Ahmed wybiera jedną z nich i dogrywa cenę rejsu z właścicielem. Wszyscy wsiadamy i odbijamy od brzegu. Rejs jest tym bardziej niesamowity, że feluka pływa wykorzystując siłę wiatru. Widoki podczas rejsu są cudowne...













Po około 30 minutach dopływamy do celu. Wyspa Kitchenera, została nazwana od nazwiska angielskiego lorda, który w uznaniu za zasługi militarne w kampanii sudańskiej otrzymał od Egiptu swój skrawek ziemi. Lord szybko przekształcił wyspę w ogromny park botaniczny, ściągając na wyspę rośliny z całego świata. Jego dzieło przetrwało do dziś, przez masę roślinności panuje tu lekko tropikalny klimat. Drzewa i krzewy, których wcześniej nie widziałem, można zidentyfikować po tabliczkach, które znajdują się przy każdym okazie. Cóż powiedzieć...pięknie tu :)

                                    


Spacer po raju dobiega końca, Ahmed załatwia kolejną łódź, tym razem motorową i udajemy się dalej w naszą podróż Nilem do wioski nubijskiej. Widoki, widoki, widoki, to chyba jedno z najczęstszych powtarzanych przeze mnie słów w tym dziale, ale jak tu nie podkreślać tego piękna, skoro aż szyja boli od kręcenia głową. Na pewno pozostanie to w pamięci do końca życia. Tę piękne, charakterystyczne asuańskie krajobrazy...


                                                                                                       
Po około 20 minutach dopływamy do celu. Ruszamy najpierw do...szkoły, aby nauczyć się paru zwrotów po egipsku i nubijsku. Fajna zabawa, być wywołanym przez egipskiego nauczyciela do tablicy, a jakie to zdziwienie go ogarnia widząc, że powtarzam zwroty bez problemu..gdyż stale uczę się egipskiego. Każdy z nas musi napisać swoje imię po egipsku i na szczęście udaje nam się zdać egzamin ;) 







Udajemy się dalej do typowego nubijskiego domu. Oprócz charakterystycznej kolorystyki spotykanej tylko w tej części Egiptu, nubijskie domy posiadają wewnętrzne odkryte patia, na których wysypany jest piasek, a w klatkach hodowane są...krokodyle. Nubijska rodzina serdecznie nas wita obdarowując ręcznie robioną biżuterią i pokazując swój dom.













      
Po wypiciu życiodajnego karkade udajemy się na górny taras, a tu oczywiście...widoczki ;)








Żegnamy nubijskich gospodarzy i udajemy się dalej wzdłuż miejscowych straganów. Grzechem byłoby nic nie kupić, od razu rzuca mi się w oczy piękny dywan, ręcznie tkany na miejscu, cena zaskakuje...250LE. Za taki sam w Hurghadzie zapłaciłbym pewnie minimum 1000LE. Biorę bez zastanowienia, świetna pamiątka. Po drodze obdarowujemy dzieci polskimi słodyczami, mamy też kredki, długopisy, kolorowanki. Fajnie jest sprawić egipskim dzieciom radość, no i będą nas trochę pamiętać dzięki temu.





                                  

Słońce chyli się ku zachodowi, czas wracać na statek. Ahmed załatwia łódź, którą płyniemy w drogę powrotną. Ostatnia atrakcja dzisiejszego dnia hotel, w którym Agatha Christie napisała "Śmierć na Nilu". Nie ma się co dziwić, że stworzyła taki bestseller, będąc w tak wyjątkowym miejscu.







No i niebo spowiły gwiazdy, kolejny egipski dzień dobiegł końca. Dzień pełen wrażeń i świetnie spędzony cedząc każdą sekundę. Czuć zmęczenie, ale pozytywne. Pozostaje nam jeszcze jeden dzień, ale póki co nie myślimy o tym. Udajemy się na spoczynek, bo jutro kolejne egipskie przygody. 

Dzień 7 - Świątynia Izydy, niedokończony obelisk i...powrót.

Nasz czas na statku dobiegł końca, po śniadaniu wykwaterowujemy się i powoli dociera do nas myśl, że rejs dobiegł końca. Jednak jeszcze chwila ;) Ładujemy się z bagażami do busa, udajemy na przystań, Ahmed wybiera motorówkę i odbijamy. Płyniemy w kierunku Wyspy Agilkia, gdzie znajduje się Świątynia Izydy, przeniesiona z Wyspy Phile. Ostatnie chwile by upajać się asuańskimi widokami.








Po około 20 minutach wyłania się ona...piękna świątynia. Podpływamy do przystani, gdzie lokalni handlarze sprzedają regionalne rękodzieło w przystępnych cenach. Zakupy jednak zostawiamy na potem, teraz czas na Izydę. Jak wspomniałem świątynia została przeniesiona na Wyspę Agilkia ze względu na budowę Tamy Asuańskiej i ryzyko całkowitego zalania przez Nil.  Świątynia ma bujną historię. Od IV do VI wieku służyła jako kościół koptyjski, a w XIX wieku była hotelem dla archeologów z Europy. Obiekt jest świetnie zachowany i moją uwagę przykuwają od razu okna, prze które można podziwiać otaczający wyspę Nil. 





Ahmed opowiada nam o tym wyjątkowym miejscu, starożytni Egipcjanie cenili tę świątynię szczególnie, gdyż według wierzeń to właśnie tu Bogini Izyda poskładała ciało swojego męża Ozyrysa, po tym jak jego brat Set zamordował go, poćwiartował i porozrzucał szczątki po całym Egipcie. Świątynia ma dużo zakamarków i miejsc do świetnych ujęć na zdjęcia. Wiedziałem o tym, gdyż wiele razy z zazdrością oglądałem piękne foty z Agilki na Instagramie, więc trochę się przygotowałem ;)





















Piękno świątyni docenili Rzymianie w tym cesarz Trajan, który nakazał wybudować tu "kiosk", aby móc odpoczywać i napajać się widokami zarówno świątyni jak i otaczającego Nilu.






Oczywiście przed wyjazdem przygotowałem się z wiedzy o odwiedzanych obiektach, ale podczas wizyty w Świątyni Izydy czekała na nas niespodzianka. Ahmed zabiera nas do jednej z sal, gdzie znajduje się kamień energetyczny. Wystarczy położyć na nim ręce i po chwili czujesz jego oddziaływanie. Każdy odczuwa coś innego, gdy każdy ma w sobie inną energię. Nawet jeżeli ktoś jest sceptycznie nastawiony do takich spraw, na Wyspie Agilkia zmieni zdanie. Ahmed pokazuje nam również zalaną po części Wyspę Phile, gdzie świątynia powstała i dumnie stała przez kilka tysięcy lat. Czas niestety ucieka, więc kończymy wizytę w tym wyjątkowym miejscu. Udajemy się na przystań, Ahmed oczywiście załatwia łódź, na którą zaprasza lokalnego sprzedawce ze swoim towarem. Dzięki temu możemy w drodze powrotnej zrobić zakupy, a szczerze..lubię to :) 

                       




Nie mogę się oprzeć i kupuję parę bransoletek oraz naszyjnik z kości wielbłąda dla Mamy. Dopływamy do przystani, żegnamy się i udajemy do busa, po drodze kupując jeszcze parę drobnostek od asuańskich kupców.




Przyszedł czas na ostatni punkt programu. Kamieniołom z niedokończonym obeliskiem. Po kilkunastu minutach jazdy docieramy do celu.



  
Uwielbiam gorąco, ale tu ma się wrażenie, że można by piec chleb na rozgrzanych kamieniach, nie wyobrażam sobie być tu w szczycie egipskiego lata. Po drodze Ahmed opowiada nam o historii miejsca. Najważniejszym eksponatem jest wspomniany niedokończony obelisk liczący 3500 lat. Gdyby udało się go skończyć miałby 41m wysokości i ważyłby 1200 ton. Był on przeznaczony dla królowej Hatszepsut, jednak podczas obróbki zauważono rysę na kamieniu i na wieki pozostał w wyrowisku. Dziś dzięki niemu możemy poznać jak starożytni Egipcjanie pozyskiwali budulec do swoich świątyń. Najpierw rozpalali na skale ogniska i zalewali je wodą, co powodowało pęknięcie skały. Odłamki usuwali i czynność powtarzali aż odsłonili jednorodną macierz, która już się nie kruszyła. Następnie wykuwali niewielkimi rowkami kształt, który chcieli uzyskać i umieszczali w nich drewniane kliny. Potem wystarczyło polać kołki wodą co powodowało ich pęcznienie i rozsadzenie skały w zamierzony sposób. Niesamowite jak starożytna cywilizacja była rozwinięta technologicznie. 






                                   

Spacerem wracamy do busa zdając sobie sprawę, że czas wracać do Hurghady. Długa droga przed nami. Wszystko co dobre szybko się kończy. Jednak w tym przypadku, aż ciężko uwierzyć, że w ciągu tygodnia przeżyliśmy tyle niesamowitych, egipskich przygód. Marzenie mojego życia spełnione!...Czas na kolejne ;) Jadąc 7 godzin mijamy egipskie miasteczka, gdy dojeżdżamy do Luxoru robimy krótką przerwę.




                                                                    
No i yalla dalej w drogę. Kolejne godziny mijają. Słońce zachodzi, to już ostatni zachód w Egipcie podczas tego wyjazdu. Z daleka wyłania się Hurghada. No i nasz cel, Seagull. Meldujemy się w recepcji, zostawiamy bagaże i udajemy się na kolację. Czuć zmęczenie po intensywnym dniu i tygodniu. Świetna opcja jak ktoś zostaje po rejsie tydzień w hotelu, niestety nie każdy może sobie pozwolić wziąć tyle urlopu. Pożegnalny drink i spać...Ostatnia egipska noc.

Dzień 8 - Powrót...

Na szczęście nie musimy się zrywać skoro świt, więc wstajemy normalnie i upajamy się ostatnimi chwilami na egipskiej ziemi. Śniadanie, ostatnie zakupy, pakowanie, ważenie bagażu, opuszczenie pokoi. Obiad...Ahmed przyjeżdża, by odwieźć nas na lotnisko. Nienawidzę tej chwili, smutek dopada, choć gdzieś podświadomie pocieszam się, że szybko zleci i znów zawitam do mojego drugiego domu. Żegnamy się z Ahmedem i zaczyna się gonitwa, kontrole, odprawy, bilety. Po wszystkim udajemy się w pobliże naszej bramki. Tu również przychodzi czas na pożegnanie, gdyż dziewczyny lecą do Katowic, a my do Poznania. Czas na ostatnią pamiątkową fotkę.




Czas wejść na pokład samolotu, tym razem niestety udajemy się rękawem, więc nie będzie możliwości ostatniego zaczerpnięcia egipskiego powietrza. Ostatnie chwile na egipskiej ziemi...wzbijamy się w powietrze. Czas wracać i znów odliczać. Ten wyjazd był niesamowicie cudowny. Jak wspomniałem na początku, każdy Egiptomaniak musi udać się, przynajmniej raz w życiu, na rejs po Nilu. Jeżeli byliście nieprzekonani, mam nadzieję, że po lekturze i obejrzeniu filmików zmieniliście zdanie :)


                                 









6 komentarzy:

  1. Fantastycznie zrelacjonowałeś tę wycieczkę. Dziękuję. Byłam w Egipcie tylko raz - Hurghada, Luxor,Teby, Dolina Królów. Mam już swoje lata i sporo kłopotów zdrowotnych, zastanawiam się więc, czy moja kondycja pozwoliłaby na taką wyprawę, bo dla mnie każdy krok, to ból(kręgosłup). Przeczytam relację jeszcze raz i może pozwoli mi to ocenić lepiej własne siły i podjąć właściwą decyzję..... a może pojadę "na wariata"... Insh Allah :) . Dziękuję raz jeszcze. Pozdrawiam, życzę kolejnych wspaniałych wypraw a czytelnikom ciekawych relacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za miłe słowa, cieszę się, że się podobało :) Trzymam kciuki i życzę dużo siły, aby się udało :) Serdecznie pozdrawiam
      Amon

      Usuń
  2. Napiszę za miesiąc kiedy wrócę z rejsu po Nilu oczywiście. Relacja Twoja - znakomita -Andrzej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Andrzej bardzo się cieszę, trzymam za słowo :) Po rejsie napisz wrażenia, pozdrawiam i życzę wspaniałej przygody - Amon

      Usuń